|
Forum Klasyków Instytut Filologii Klasycznej UAM
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aleksandra Prezeska KNK
Dołączył: 29 Gru 2005 Posty: 283 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 1:01, 04 Sie 2008 Temat postu: Spotkania uliczne |
|
|
Siedziałam wczoraj w pociągu (tak, wreszcie zdecydowałam się na powrót do domu, po nieznacznym przedłużeniu wypadu do Poznania z jednego do czterech dni - bywa i tak). Miałam dużo czasu do rozmyślań (opóźnienie pociągu wyniosło ostatecznie 90 minut, apopleksji nie dostałam - cieszę się, że w ogóle dojechałam na miejsce cała) i tak mi przyszło na myśl, ile to dziwnych osób poznałam w tym środku lokomocji.
Najdziwniejszy był facet, który przez całe 30 minut (tyle czasu zajmuje dojazd do moich pięknych Szamotuł) w ogrzewanym, o dziwo!, przedziale nie zdjął czapki wełnianej (pozostałe odzienie wierzchnie zdjął), a na koniec jazdy nazwał mnie żarówką (nie, wtedy jeszcze farbowałam się, więc to nie o blond chodziło).
Od spotkań kolejowych (oprócz Wełnianej Czapki miałam "przyjemność" poznania faceta z kozimi zębami, prezesa podupadającej drużynki piłkarskiej ze Szczecina, trzech wesołych panów, coraz weselszych w miarę upływu czasu i opróżniania skrzynki z piwkami, żeby wymienić najbardziej rzucających się w oczy - uroki dojeżdżania) gładko przeszłam do spotkań ulicznych.
Jakiś czas temu otrzymałam ciekawą propozycję towarzyską:
Spieszę się (idąc moim leniwym kroczkiem), aż tu podchodzi do mnie facet. Dajmy mu – czterdziestka, dziwny wyraz twarzy, dość niechlujnie ubrany. "Czy mogę panią o coś zapytać?"
Do licha, nie lubię tego: ktoś mnie prosi o pieniądze, których ja nigdy nie daję, a tu spożywczaka żadnego w pobliżu nie ma, żeby mu coś kupić (zresztą większość osób rezygnuje z darmowego jedzenia, kiedy nie wspieram ich finansowo – może nie mają ochoty na nic konkretnego? Albo na nic w tej chwili? Może). No, ale facet mógłby mnie zapytać, np. o drogę. No to słucham.
Pytanie brzmiało: "czy mogę się z panią umówić w tygodniu na kawę?" O ja, a myślałam, że chce kasy.
Hm, jestem nieco zdezorientowana. Jakoś nie wierzę w nagłe uderzenie miłości czy czegoś w tym rodzaju (raczej to drugie by wchodziło w grę ). Pana omijam z miną ostrożną (czytajcie: nie uśmiecham się, tak , istotnie, zdarza mi się to robić, aczkolwiek rzadko i tylko w wyjątkowych sytuacjach).
Kiedy zauważył, że nie jestem nastawiona entuzjastycznie do jego propozycji, wyjaśnił mi, skąd to przyszło: "bo ja jestem taki samotny i chciałbym wypić KAWĘ z panią" (graficznie zaznaczyłam wyróżnione przez niego słowo). Ha! Kawę? Świetnie, to dlaczego mam wrażenie, że to nie o kawę mu chodzi?
Uciekłam. To jest – zmieniło się światło z czerwonego na zielone i przeszłam przez jezdnię. On został po drugiej stronie pasów. Chyba jednak nie pójdę z nim na KAWĘ, ani zresztą też na kawę. Nie powiem, żebym była zrozpaczona.
Dlaczego przyszło mi to na myśl? Nie mam zielonego pojęcia. Poznań pełen jest takich "oryginałów" jak sądzicie?
Nie wspominam tu o bezdomnych - propozycje wspólnego wyjścia do kina nie robią już na mnie wrażenia, nawet nie zastanawiam się, kto miałby zapłacić za bilet |
|
Powrót do góry |
|
|
lamia/lesbia
Dołączył: 18 Sty 2006 Posty: 375 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: właśnie stamtąd
|
Wysłany: Wto 4:16, 05 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Niedawno usłyszałam od kogoś "bo ty zawsze musisz spotkać kogoś dziwnego", ale miałam problemy z przypomnieniem sobie, kogo ja aż tak dziwnego spotkałam w swojej karierze. Ostatnio miałam owszem do czynienia z jakimś emeritusem, który najpierw pomógł mi się ulokować w tramwaju w godzinie szczytu, a potem zaczął zabawiać mnie "rozmową" na temat swoich zagranicznych wojaży, okraszoną poradami na temat sposobów przyrządzania łososia. Na szczęście spędziliśmy razem tylko pięć minut jazdy. Jakiś czas wcześniej jechałam bowiem pięć godzin pociągiem w towarzystwie pary staruszków, zdaje się przedstawicieli tej samej klasy majątkowej, bo pani miała złoty pierścień na każdym palcu, a pan wygłaszał prelekcję, o dziwo także na temat swoich podróży po świecie połączoną z okolicznościowymi naukami na tematy wszelkie i fragmentami autobiografii, czy też raczej auto-hagiografii. Był, jak się zdaje specjalistą od wszystkiego, z otwieraniem kwasku cytrynowego włącznie.
Na drugim roku zdarzyło mi się podróżować ze zjawiskowo brzydkim trzydziestoletnim trenerem siatkówki z Koszalina, który, kiedy już odważył się mnie zagadnąć, całą drogę opowiadał mi frapujące szczegoły ze swojej biografii, nie wyłączając upodobania do wizyt na plażach nudystów, przyczyn dla których nadal jest prawiczkiem i problemów z kobietami w ogóle. Przed Koszalinem prawie wyznał mi miłość, a na moje dictum, że jestem zajęta, zażądał numeru telefonu. Niestety, przestał do mnie pisać zanim jeszcze byłam znowu wolna.
Jakiś rok później, jakaś uprzejma, zajmująca trzy siedzenia kobieta zaprosiła mnie do przedziału dla matki z dzieckiem (że to niby samej w przedziale po nocy jechać straszno). Niestety w ślad za nią podążył konduktor, który zabawiał ją w czasie podróży wesołymi anegdotkami z życia kolei. Był tam i seks piętnastolatki z pięćdziesięciolatkiem w przedziale, i panienka odziana li i jedynie w worek po ziemniakach, i narkomani grożący zakażoną strzykawką itp. itd. W Stargardzie Szczecińskim pijany marynarz usiłował przekonać mnie, żebym porzuciła projekt przejazdu do Poznania, a przynajmniej pojechała następnym pociągiem. Tradycyjnie opowiedział do tego parę fragmentów ze swojej biografii (miał żonę Francuzkę? Imieniem Michelle??) i pochwalił mój charakter pisma ("pani to pewnie medycynę studiuje?"). Ogólnie rzecz biorąc, w samym Poznaniu spotkałam znacznie mniej dziwnych ludzi niż w drodze do niego. |
|
Powrót do góry |
|
|
Aleksandra Prezeska KNK
Dołączył: 29 Gru 2005 Posty: 283 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 14:56, 05 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Będzie szybko, bo dzidzie (jeśli ktoś nie wie jeszcze, to w ciągu ostatnich czterech miesięcy dorobiłam się dwóch Córeczek) niedługo się obudzą z popołudniwoej drzemki (tak, wróciłam do domu i zostałam prawie-pełnoetatową opiekunką).
Liceum - Boże, jak to wydaje się dawno! Czwarta klasa: zero nauki, "nauka" do matury (jaka tam nauka - kto by się przygotowywał do egzaminów z języków?), kurs na prawko z super przystojnym instruktorem (nadal mam słabość do pięćdziesięciolatków ), wreszcie szybkie zastanowienie: co w ogóle chciałabym robić w przyszłości (nadal nad tym rozmyślam - za dużo planów, za dużo pomysłów, za dużo możliwości przy jednoczesnym niedostatku czasu, dlaczego człowiek żyje tylko raz?), wybór studiów (przypadkowy w dużej mierze) i... zwiedzanie Poznania (sposób na wypełnienie wolnego czasu).
Wyobraźcie sobie trzy dziewczyny: jedna z aparatem (nie wiem, co to za budynek, ale zrobię mu zdjęcię, a nuż ktoś mi powie, czy to zabytek, czy nie; to jak turyści japońscy: najpierw robią zdjęcia, potem wracają do domu i, jeśli mają czas, sprawdzają, gdzie byli i co widzieli), druga z przewodnikiem lub jego skrawkiem (dość zainteresowana historią miasta, zabytkami itp. zwykle jednak nie mogła zaspokoić ciekawości, bo przewodnik był kiepski), wreszcie trzecia w ciemnych okularach (na wypadek spotkania kogoś znajomego; znudzona, rozglądajaca się za przystankami - tj. miejscami,gdzie można by się ukryć przed dalszym zwiedzaniem - pubami, kawiarniami, nawet zwykłymi parkami; ona najrzadziej występuje na zdjęciach, jakkolwiek jest fotogeniczna, to jednak był dla niej obciach). Jak sądzicie - którą z nich byłam ja? Jeśli odpowiedzieliście, że drugą lub trzecią, to przykro mi, główna nagroda przechodzi w ręce kogoś innego.
Dołączył do nas kolega - szczerze mówiąc, do dzisiaj nie potrafię stwierdzić, dlaczego nie uciekł z krzykiem. Chyba po prostu nas lubił. Albo uważał nas za tak... z braku lepszego słowa powiedzmy - wyjątkowe, że postanowił nas obserwować przez cały dzień. Jakby nie było - zapewniłyśmy mu rozrywkę.
Zaczekajcie, Hania się budzi...
Dobra, o czym to ja...? Ach, tak.
Stoimy sobie niedaleko Wzgórza Przemysła (przy jakiejś straży? kościółku? a kto tam wie), Magda i Kamil przezornie po drugiej stronie ulicy. Ja w końcu pozwoliłam zrobić Mili zdjęcie. Ustawiam się, przygotowuję Uśmiech Numer 5, aż nagle... zauważam... coś dziwnego... Wpatruję się (wiem, to niegrzeczne, ale facet rzeczywiście mnie zaintrygował), jak przez mgłę słyszę: "Aleksandra, ale dlaczego masz otwartą buzię? Robię zdjęcie!". Mężczyzna w średnim wieku, ubrany w coś kolorowego, totalnie do siebie niepasującego, powiedziałabym - wczorajszy. Zbliża się do Mili od tyłu, mi pokazuje, żebym się nie odzywała i żebym go nie zdradziła przed nią. Jestem tak wygłupiona, że rzeczywiście siedzę cicho (tak, zdarza mi się to czasami ale rzadko i tylko w wyjątkowych sytuacjach). A on - co robi? Staje koło Mili i woła: a kuku.
Hę? Czy wszystko ok? Ona podskakuje, a on cały szczęśliwy. Magda i Kamil odsuwają się trochę dalej - w razie czego: nie towarzyszą nam.
Facet okazał się (tj. tak się przedstawił) pilotem samolotu, przyleciał właśnie z Bombaju, nazajutrz miał wylecieć znów w świat. Mówił kiepsko po polsku, ale bez wyraźnego akcentu. Jego "a la hawajska" koszula zatkała nas wszystkich.
Postał z nami dość długo, zapraszał na obiad (jakoś żadne z nas głodne nie było), podarował nam pomarańcze i poczekał, aż zjemy (sam pozbierał z ulicy skórki), sprawiał wrażenie nieszkodliwego (ale to przecież nigdy nie wiadomo, prawda? w końcu pozostał facetem ), Kamila nazwał Wawrzynem/Wawrzyniakiem (?) i w ogóle był pełen podziwu, że taki chudy, a może z trzema jednocześnie (hmm, bywa i tak). Wreszcie nakręciłam, że zaraz mamy ostatni pociąg do domu (do innego towarzystwa zresztą też) i się uwolniliśmy. Na zakończenie spotkania uściskał nas, wycałował rączki (to nic, że pomylił strony i całował od wewnątrz - może sądził, że tak jest... eee... romantyczniej?) i polecił się na przyszłość. Byliśmy wolni. I nieźle rozbawieni.
I niech mi nikt nie mówi, że Poznań jest wolny od dziwnych ludzi.
Hmmm, a miało być krótko... Ale się wyrobiłam - Zosia właśnie się obudziła na obiadek
Ostatnio zmieniony przez Aleksandra dnia Wto 14:57, 05 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
calpurnia Moderatorka
Dołączył: 13 Sty 2006 Posty: 453 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Posnania
|
Wysłany: Wto 15:09, 05 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Aleksandro, takie rzeczy to nie tylko w Poznaniu... W Berlinie na ten przykład jeden pan mnie zaczepił, również usiłując zaprosić na kawę (co oni mają z tą kawą...) i tłumacząc, że bardzo podobają mi się moje nogi (odziane w ultrawysokie koturny) - it takes all sorts, jak mawiają starożytni angole.
A w pociągach? Za czasów studiów na Akademii Rolniczej (obecnym Uniwersytecie Przyrodniczym, ha!) spotykałam leśników w ilościach hurtowych - również importowanych z Afryki. Poza tym dzikie tabuny ateistów, agnostyków, antyklerykałów... Moje ulubienice: pani, która o 2 w nocy w pociągu z Gdyni do Wrocławia, po uprzednim wyjaśnieniu, że jej mąż to wprawdzie bardzo dobry człowiek, ale ona żałuje, że nie wyszła za wojskowego z Wrocławia, bo miałaby bliżej do rodziny, zaczęła wykrzykiwać: "Bo ja jestem katolikiem, ale tego kleru to nienawidzę!", w czym wtórował jej wrocławski ratownik medyczny, żalący się, że zmuszają go do pomagania bezdomnym, wmawiając w dodatku, że te robaki to ludzie. Służbie zdrowia życzymy wszystkiego najlepszego. Inna pani oburzała się strasznie, że chcą papieża świętym zrobić, bo on się powinien wstydzić, jaki kapitalizm nam w Polsce zrobił. Jeszcze inne (w moim ulubionym pociągu relacji Poznań - Frankfurt), czytelniczki "Faktów i mitów", jak mniemam, dyskutowały żarliwie o źródłach energii pod Watykanem, dzięki którym jak się zbierze biskupów w kółko, to można uzdrawiać chorych (zbadano to ponoć aparatem - uwaga, uwaga! - tomograficznym). Był też (RegionalExpress Frankfurt - Berlin) pięćdziesięcioletni informatyk, który starał się mnie nawrócić na buddyzm. Tłumaczył mi, że błąd księży katolickich polega na tym, że nie oczyszczają ludzi z grzechów z poprzednich wcieleń. Na moją delikatną sugestię, że dziwne byłoby, gdyby to robili, nie wierząc w reinkarnację, usłyszałam, że powinnam się douczyć w kwestii reinkarnacji. Nie, dziękuję. Zresztą pociąg Frankfurt - Berlin to naprawdę najgorsze, co istnieje. Temat rozmowy, z grubsza rzecz biorąc, zawsze ten sam: jak to w Polsce jest be. Niemcy wprawdzie też są be, ale trzeba jeździć, jak się chce żyć na poziomie (bo, jak się dowiedziałam w ostatni piątek, 4500zł na miesiąc to wegetacja)...
Oj, poopowiadałoby się jeszcze, ale czas niestety goni. Ciąg Dalszy Może Nastąpi. |
|
Powrót do góry |
|
|
lamia/lesbia
Dołączył: 18 Sty 2006 Posty: 375 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: właśnie stamtąd
|
Wysłany: Wto 16:36, 05 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
calpurnia napisał: | jeden pan mnie zaczepił, również usiłując zaprosić na kawę (co oni mają z tą kawą...) i tłumacząc, że bardzo podobają mi się moje nogi (odziane w ultrawysokie koturny) |
Ciekawe, skąd on to wiedział |
|
Powrót do góry |
|
|
Aleksandra Prezeska KNK
Dołączył: 29 Gru 2005 Posty: 283 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 19:44, 05 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Czepialska
A swoją drogą pomyłka chyba freudowska...? |
|
Powrót do góry |
|
|
Aleksandra Prezeska KNK
Dołączył: 29 Gru 2005 Posty: 283 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 20:05, 05 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Calpurnio droga, Ty rozbijałaś się pociągami, ja niestety skazana byłam na autobus Poznań-Lecce (planowo tylko 36 godzin, in realta' 40). Rozmowy dotyczyły zwykle staruszków, dziadków i babć: to twój pierwszy raz? wiesz już, do kogo jedziesz? umiesz coś po włosku oprócz "dzień dobry", "makaron" itp.? I rady: ty się tam lepiej nie stawiaj, bo cię wywalą, nie zarywaj do pana domu, tylko nie daj sobie zrobić dziecka. I ostrzeżenia: będziesz tęsknić, nie wydawaj wszystkiego. I spostrzeżenia: taka młoda, a już do pracy.
Słysząc odpowiedź, że jadę na studia, kobietki patrzyły na mnie tak dziwnie. "aha, to teraz się TAK nazywa". Nie wiem, co miały na myśli, doprawdy. Przecież wystarczy na mnie popatrzeć: grzeczna dziewczynka jak nic (tu ryk śmiechu ze strony mojej rodzinki i przyjaciół).
Jakie jeszcze rozmowy się toczyły? Ciekawe: "Panie kierowco, na śniadanie proszę kiełbaskę i dwa jajeczka!", "Panie kierowco, a może jakieś inne <<bajeczki>> są do pooglądania?", "Jak wrócę do domu, to wyrzeźbię taaaką figurę z brązu", "Mój to był taki pierdoła, że dał się przyłapać na zdradzie. Nie dlatego go wyrzuciłam, że mnie zdradzał, tylko że dał się przyłapać".
Kawał z chłopem u lekarza i ogórkiem kiszonym znacie? Ja poznałam.
Oczywiście, większość rozmów tyczyła się babć i dziadków - babeczki jedna przez drugą licytowały, która ma gorzej (mówiąc serio: praca jest ciężka, za małe pieniądze - jakieś 600-700 euro miesięcznie, jak trafisz na dobrą rodzinę - masz jeden lub dwa dni wolnego w tygodniu, jeśli trafisz na złą rodzinę - trzy godziny w tygodniu, na wyjazd decydują się zdesperowane - tęsknią za domem, nie znają języka, nie próbują się go nauczyć, mają zwykle po 40-50 lat i brak innych perspektyw). |
|
Powrót do góry |
|
|
calpurnia Moderatorka
Dołączył: 13 Sty 2006 Posty: 453 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Posnania
|
Wysłany: Wto 21:44, 05 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Aleksandra napisał: | A swoją drogą pomyłka chyba freudowska...? |
Zaiste, Freudowska. Ja tam je lubię. Zwłaszcza w ultrawysokich koturnach. Temu panu też się spodobały, czyli było nas wtedy co najmniej troje |
|
Powrót do góry |
|
|
lamia/lesbia
Dołączył: 18 Sty 2006 Posty: 375 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: właśnie stamtąd
|
Wysłany: Śro 2:27, 06 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Co najmniej troje? Ty, pan i jedna noga? |
|
Powrót do góry |
|
|
calpurnia Moderatorka
Dołączył: 13 Sty 2006 Posty: 453 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Posnania
|
Wysłany: Śro 10:19, 06 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Ja, pan i drugi pan, którym wytłumaczyłam się przed pierwszym panem, że nie pójdę z nim na kawę |
|
Powrót do góry |
|
|
Aleksandra Prezeska KNK
Dołączył: 29 Gru 2005 Posty: 283 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 10:50, 06 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Przez chwilę myślałam, że opuściłam jakiś fragment Twojej wypowiedzi, Calpurnio, bo nie mogłam doliczyć się tej trzeciej osoby - hehe. |
|
Powrót do góry |
|
|
Aleksandra Prezeska KNK
Dołączył: 29 Gru 2005 Posty: 283 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 10:54, 14 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Scholi dzień drugi.
Wróciłam do Poznania (swoją drogą – użyłam znaczącego słowa: „wróciłam”. To się wiąże z moimi ustawicznymi pytaniami, dlaczego człowiek ciągle gdzieś wraca i wrócić nie może, dlaczego ciągle do czegoś tęskni i na coś czeka, dlaczego po prostu nie potrafi cieszyć się tym, co jest teraz. Ale to inna kwestia. Mam ostatnio za dużo czasu na myślenie…).
Siedzę sobie w parku Mickiewicza. Dzieci chlapią się w fontannie, niektórzy dorośli też. Słonko przygrzewa, jeśli akurat przypadkiem nie znajduje się za chmurami. Jest, wiecie, taka przyjemna atmosfera: mam wolne, do niczego nie muszę się spieszyć (to dość dziwna sytuacja, ale radzę sobie z nią, jak tylko potrafię). Tak, zwyczajnie siedzę sobie na ławeczce, z książką na kolanach, ze słuchawkami w uszach (na zmianę creed i tiersen, zwłaszcza ten drugi pasuje do dnia, pierwszy do nastroju) i radosnym bananem na ryjku (od kilku dni mam taki „motylkowy” nastrój, nie wiedzieć czemu, jakby niedługo miało zdarzyć się coś wyjątkowo miłego). Jak wiatr zawieje nieco mocniej, czuć orzeźwiającą parę z fontanny. Nikt mnie nie zaczepia – oprócz jakiegoś pana, który pytał, czy ten akurat autobus, który właśnie odjeżdża z przystanku jedzie na piątkowo. A skąd ja mam to wiedzieć? Ja znam tylko te tereny, po których się poruszam. Nadal czarną magią są dla mnie nazwy niektórych dzielnic! Nie wspomnę o tym, że szanownego pana nie usłyszałam, bo słuchałam muzyki. No ale, dajmy se luz, nie czepiajmy się biednego pana, który na dodatek zapomniał o zabraniu szczęki z domu (brakowało mu trochę zębów na przodzie).
Siedzę więc sobie na ławeczce, od czasu do czasu przeczesując nową fryzurę (w poniedziałek miałam niewielki kryzys i sięgnęłam po farbę do włosów, gorzej – użyłam ją. Więc teraz mam na głowie coś, ale ponoć tragicznie nie wygląda. Oby włosy szybko odrosły, tak na przykład w ciągu dwóch tygodni – jadę do Hiszpanii i chcę być na powrót blondynką!). Nikt mnie nie zaczepia, niestety. Dlaczego niestety? Już tłumaczę. Na ławce obok siada chłopak, nie wiem, pewnie w moim wieku. Wiecie, mój typ: blondyn, okulary, chyba szare oczy (chyba, bo aż tak się nie wpatrywałam)
(i jeszcze jedna dygresja, przypomniało mi się inne spotkanie uliczne: Idę św. Marcinem. Widzę przystojnego faceta (blondyn, szare oczy), idącego mi naprzeciw. Patrzę i wiem, że skądś go znam, skądś go kojarzę. Ale moja pamięć do twarzy nie jest najlepsza. Z drugiej strony go znam. No to, co robię? Tak, oczywiście – szeroki uśmiech, skinienie głową. Hm, w trakcie tego skinienia zorientowałam się, kim on jest. Na pierwszym i drugim roku prawie codziennie dojeżdżałam z nim pociągiem. Gdzieś nawet miałam zapisane, jak się nazywał, jest jakieś 3-4 lata starszy, studiował na Akademii Muzycznej. Nie znamy się. Nigdy nie rozmawialiśmy. Chyba, że rozmową nazwalibyście dialog: „dziękuję” – „nie ma za co” (otwierał mi drzwi w pociągu). A on spojrzał na mnie, na mój szeroki uśmiech i to wpółskinienie, co mógł pomyśleć? Usłyszałam, powiedziane zdecydowanym i uradowanym głosem, „ooo, hej!”, uśmiech. Speszona poszłam dalej. On pewnie zachodził w głowę, kim jestem, hehe. Powinni mnie zamknąć, zanim zrobię sobie krzywdę).
Dobra koniec dygresji, o czym pisałam? Aha, chłopak na ławeczce. Przystojny, taki, że, gdybym nie siedziała, z pewnością zmiękłyby mi kolana. Hmm, co robić? Nie, zagadanie go odpada, jestem pod tym względem zbyt nieśmiała. Kątem oka widzę, że na mnie zerka. Żołądek robi salto i… nic. On odwraca głowę w drugą stronę. Cóż. Pozostaje mi zawsze zwrócić się do książki, leżącej na moich kolanach (ta, leżącej – napisałam to z premedytacją, przejrzałam ją, ale nic więcej, za dużo rzeczy mnie rozpraszało, bynajmniej nie z tego powodu, że była nieciekawa, tyle interesujących osób było tego dnia w parku: dziadek, który robił dla wnuczka samoloty z papieru i dmuchał baloniki, mała dziewczynka, śliczna blondyneczka, biegająca za tymi balonikami, dzieci z psem, który pożądliwie zerkał na kanapkę, jedzoną przez jakiegoś chłopaka, właścicielka z ledwością go odciągnęła na bok, matka robiąca zdjęcie synom, wpakowała się na płot, para zakochanych siedząca na murku dookoła fontanny, starszy pan, który zamiast biegać obchodził kilkakrotnie park z butelką z ręce i w dresiku). Ale znów zgubiłam wątek…
Aha, byłam przy tym, jak chłopak z rowerem (pisałam, że miał rower? Nie dość, że przystojny, to jeszcze wysportowany!) olał mnie. Nagle czuję, on zerka znów na mnie i… wyciąga notatki. Hej, tak się nie robi! Faceci! Dwukrotnego olania nie zniosę! Straciłam zainteresowanie na bycie zagadaną! I dobrze, bo i tak nie zagadał…
To mi przypomina inne spotkanie, tym razem wiosenne. Wyobraźcie sobie: wychodzi taka piękność z mieszkania, ubrana w czarny płaszczyk, szczelnie zapięty, coby zimno nie było. Kropi, wiec Piękna zakłada czapkę (zimową, nie mam innej). Piękna wzbudza duże zainteresowanie sobą na ulicy. (prawie) każdy ogląda się za nią – a może za czapką? Wolę wersję, że za Piękną. No i co? Dzieje się jak w bajce: Piękna spotyka Bestię. Ja nie mogę! Jaki był przystojny! Kolana uginają się Pięknej na samo wspomnienie… Czapka w cudowny sposób zniknęła z łepetynki i Kopciuszek stanął w całej okazałości. Bestia, wiecie, znów blondyn, jasne oczy, wysoki… mmm… Bestia patrzy, uśmiecha się. Piękna uśmiecha się, schylając główkę, żeby ukryć troszkę nosek, z którego powoli skórka schodzi (niestety, przerzuciłam się na chusteczki papierowe, materiałowe odeszły do lamusa). I jest jak w bajce… To znaczy nie dzieje się nic. On się uśmiecha, ona się uśmiecha i stoją jak dwa trepy naprzeciw siebie. W końcu Piękna zostaje doprowadzona do ostateczności. Ona już dłużej nie może. Jak w takich warunkach można wytrzymać? Jak można się powstrzymać? Nikt by nie wytrzymał! Nikt, wierzcie mi. I tak była silna, zniosła więcej, niż można by pomyśleć. Stało się. Zrobiła to. Narratorka opuszcza głowę ze wstydu i ze wstydem. Stało się… Piękna wyciągnęła z torby chusteczkę… Słońce, chowaj się, ukryj twarz na ten zbrodniczy czyn! Wietrze, nie wiej, niech nastanie cisza! Jeśli ktoś chce, mogą zagrzmieć jakieś pioruny, żeby było bardziej dramatycznie. Piękna zbliża kawałek papieru do swojej twarzy – co to będzie, co to będzie? Zagrzmiało. Właściwie nie – to przypominało raczej trąby z Jerycha. No tak. Piękna ma katar. Och, gdybyście mogli zobaczyć spojrzenie Bestii: oburzenie, obraza, przerażenie i co tam jeszcze było. Piękna przestała być Piękną. Bestia natomiast bestią się stała – hehe. Przynajmniej nie zaczęłam dłubać w nosie, jak piękna z dzienników Gombrowicza
Wybaczcie moje gadulstwo, ale i tak na forum cicho-sza. I przy okazji, tak, gwoli wyjaśnienia: nie jest ze mną (jeszcze albo już) tak źle, więc moje opowiastki traktujcie z przymrużeniem oka, hehe.
Ostatnio zmieniony przez Aleksandra dnia Pią 17:20, 15 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Aleksandra Prezeska KNK
Dołączył: 29 Gru 2005 Posty: 283 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 3:12, 16 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Scholi dzień trzeci.
I znów w parku. Tym razem jednak towarzyszy mi Claudio Baglioni (i jego Questo piccolo grande amore - mam sentyment do tej piosenki, jedna z pierwszych, które mnie "zaczarowały").
I znów park wypełniają ludzie: pod drzewem chłopak ćwiczy się w czymś, co wygląda na żonglerkę. Fontannę obchodzi młody tatuś z synkiem, mniej więcej w wieku mojego Piotrka. Niestety, ojciec zagapił się i nie zauważył, że mały spadł z murka, otaczającego wodę. Niedaleko biegnie dziewczynka z wózkiem. Tak nim trzęsie, że dzieciak pewnie ma serce w gardle. Na trawce zasiadła grupka dziewcząt: od różu bolą oczy. Gimnazjum? A, widzę dymek. Hm, papieros przechodni: jeden dla wszystkich, wszystkie na jednego. W pobliżu przechadza się para, która parą jeszcze nie jest. Wiecie, nieśmiałe zerknięcia, motylki w brzuchu (swoją drogą, Oli P. wyśpiewywał kiedyś o samolotach w brzuchu, ale to po niemiecku i na dodatek lata temu), szalejące hormony, cielęce spojrzenia. Ten etap najbardziej lubię - zanim jeszcze niecierpliwość dojdzie do głosu. Tylko ten głupkowaty usmiech z twarzy zejść nie chce...
Są też dziadek i wnuczek z wczoraj. Na ławeczce siedzi para - miejmy nadzieję, że on jej nie zadusi... Starszy pan próbuje czytać gazetę. Z marnym skutkiem, bo zerwał się wietrzyk.
Nagle pojawia się nowa osoba: chłopak, dość wysoki, ciemnowłosy, całkiem do przyjęcia. Podchodzi ostrożnie do fontanny, siada, rozgląda się uważnie, ma sandały i skarpetki. Na kogo czeka? Cały spięty, zdenerwowany. Zerka na zegarek. Aha, chyba się domyślamy, co? Nerwowiec. Zerka w lewo raz i drugi. Uśmiecha się nieśmiało. Idzie śliczna dziewczyna, uśmiechnięta, w różu. Ale... o co chodzi? Przywitała się i... odchodzi? Nie, jednak zostaje, nawet siada obok niego. Poszła sobie. A on został z dziwną miną i nawet zapomniał się denerwować!
Różowa (wybaczcie, że się przyczepiłam do tego koloru, ale go naprawdę nie znoszę, brrr) wraca ciągnąc ze sobą (prawie: za sobą) jescze bardziej różową koleżankę. Siadają, po czym Pierwsza Różowa wstaje. Niezręczna sytuacja: Nerwowiec zarywa do jednej z nich, ta go nie chce, ale chce go spiknąć z tą drugą, która może i by chciała (tj. chciałaby bardzo, ale udaje, że nie bardzo), ale on nie chce. Pogmatwane? To przypomnijcie sobie czasy szkolne. Rozmowa się nie klei (jeszcze nie odkryli dobrodziejstw milczenia ), wszyscy wpatrzeni w swoje komórki (nie widzę, czy są różowe...). Wreszcie po 10 minutach dziewczęta odchodzą, a Nerwowiec robi sobie kąpiel w fontannie. Zostaje sam. Nawet nerwowość go opuściła.
Na trawce gonitwę urządza sobie pani z małą dziewczynką - albo późna córka, albo wczesna wnusia. Albo po prostu pani ma mniej lat niż w metryce (jak na przykład moja mama - spełnia się jako babcia, od dwóch lat młodnieje, najszczęśliwsza jest, jak ma pod bokiem całą trójkę, promienieje cała). Scenka przypomina mi zeszły rok i pobyt na Mazurach - wtedy Piotrek urządzał wyścigi (sam jeszcze uczył się chodzić, więc co rusz pupa lądowała na ziemi), cały radosny biegał z mamą i ciotkami niedaleko pałacyku w Łężanach (niewielka, spokojna miejscowość, położona nad jeziorem, blisko Świętej Lipki, wyjątkowego miejsca dla mojej rodziny). Dziewczynka ucieka dziadkom, nie chce jeszcze wracać do domu. Ucieka roześmiana i stwierdza z przykrością, że dziadkowie jej nie gonią, tylko czekają w miejscu. Cóż. Zrezygnowana zawraca.
Jak spokojne, niedzielne popołudnie z reportaży Krall (lata 70.-80.) - życie zatrzymane, spokój, brak pośpiechu, pogodna akceptacja tego, co ma być. Atmosfera taka przyjemna, że aż mi się nasuwa włoska zasada: Co masz zrobić dziś, zrób jutro, a jeszcze lepiej - pojutrze.
I znów się rozpisałam. Jakoś tak nigdy skończyć nie mogę. Na szczęście - zbyt wolno piszące palce, zbyt szybko uciekające myśli. Może to i lepiej? O ile mniej głupstw się napisze!
Dobrze, macie rację, idę spać. Dziś przynajmniej we własnym łóżku. |
|
Powrót do góry |
|
|
Aleksandra Prezeska KNK
Dołączył: 29 Gru 2005 Posty: 283 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 3:13, 16 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Jeszcze jedno.
Scholi dzień czwarty: cały czas pada, a ja wracam do domu, więc a) znów internet 24/24, b) koniec parkowych opowieści Możecie robić falę z radości, hehe. |
|
Powrót do góry |
|
|
ita
Dołączył: 14 Sty 2006 Posty: 384 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z choinki urwana
|
Wysłany: Sob 12:51, 16 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
<fala z radości> |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|